wtorek, 26 marca 2013

When in Rome.....

Koloseum od środka

Forum Romanum

Gdzieś w centrum Rzymu


Piazza Navona

Koloseum nocą

Park w pobliżu Villa Borghese

Fontanna di Trevi

Morze w okolicach Ostii

Przed zamkiem Sant Angelo

Panorama ze szczytu zamku Sant Angelo

Ciekawska mewa

Zachód słońca nad Bazyliką Świętego Piotra

poniedziałek, 11 marca 2013

Gruzińska gościnność

Gruzję odwiedziłem w 2011 roku kiedy chyba rozpoczynał się szturm Polaków na ten kraj. Jak zwykle przeczytałem kilka relacji i artykułów o danym kraju i w co drugim z nich przewijała się gruzińska gościnność. Trochę sceptycznie do tego podszedłem. Stwierdziłem, że utarło się takie hasło o gościnności jednak jadąc na 2-3 tygodniowy wyjazd nie będzie można tego doświadczyć. Pomyliłem się.....
Będąc w Kutaisi zwiedzaliśmy w pewien upalny dzień monastyr Gelati. Przysiedliśmy w cieniu. W pewnym momencie zaczął się do nas uśmiechać gruziński chłopak, który miał może 5-6 lat. Po wymianie uśmiechów daliśmy mu małą pamiątkę z Polski a on odwdzięczył się breloczkiem. Po kilku minutach dołączył do nas jego tata i zaczęła się nasza kilkunastominutowa rozmowa (po rosyjsku który zna moja dziewczyna) z tatą chłopca - Meravim. Na zakończenie rozmowy Meravi zaprosił nas do swojego domu na weekend (był piątek). My, podróżując na własną rękę, spontanicznie zmieniliśmy plany i umówiliśmy się, że spotkamy się na drugi dzień z rana w Kutaisi aby razem pojechać do rodzinnego domu naszego gospodarza.
Spotykamy się następnego dnia, a Meravi oznajmia że plany się zmieniły. Wyjeżdża on na cały weekend nad morze razem ze swoją rodziną, ale nadal jesteśmy zaproszeni. Koniec końców spędziliśmy cały weekend z gruzińską 6-osobową rodziną jedząc, pijąc wino, słuchając gruzińskich toastów, opalając się i zwiedzając okolice Batumi. Żal było się rozstawać, a to o czym czytałem wcześniej stało się faktem.
Poniżej parę zdjęć z tego wyjazdu:
Monastyr Gelati w okolicach Kutaisi

Cminda Sameba - charakterystyczny klasztor w pobliżu Kazbegi

Morze Czarne w okolicach Batumi

Wieże w wiosce Ushguli, Swanetia

Miejscowość Khulo

Ushguli, Swanetia

Jedno z podwórek w Tibilisi

wtorek, 29 stycznia 2013

Delta Mekongu

Zawsze byłem zdania, że najlepiej organizować sobie zwiedzanie na własną rękę, a nie poprzez agencje turystyczne. Daje to wolność i często okazję do poznania miejsc oryginalnych, w mniejszym stopniu dotkniętych turystyką, a także mieszkańców danych terenów.
Tym razem było trochę inaczej. Po przybyciu do Sajgonu, i zajrzeniu do paru agencji turystycznych ot tak z ciekawości, zdecydowaliśmy się na 3-dniową wycieczkę po delcie Mekongu. Program był dość bogaty, zawierał noclegi oraz opcję przekroczenia granicy z Kambodżą na Mekongu i zakończenie wycieczki w Phnom Penh. Idealne rozwiązanie.Koszt po negocjacjach 50 $ co zawierało program wycieczek, transport łodziami, autobusem, 2 noclegi, śniadania, przewodnika mówiącego komunikatywnie po angielsku oraz slow boat do Phnom Penh. Były to nasze pierwsze dni w Wietnamie więc mieliśmy małe obawy jak to będzie wyglądało....ale niepotrzebnie. Świetna organizacja, wypełnione 90% programu z broszury reklamującej wycieczkę, bardzo przyzwoite hotele w dobrych lokalizacjach. Wniosek jest taki że nie warto się aż tak bać agencji choć oczywiście 3 dni spędziliśmy z innymi osobami (choć grupa nie duża - 10-14 osób) a niektóre atrakcje były dość tłoczne. Jednak jeśli masz tylko kilka dni na zwiedzenie delty Mekongu to moim zdaniem warto, choć kontaktu z lokalną społecznością nie mieliśmy prawie żadnego.
Na koniec dodam że wycieczka odbyła się z agencją TNK Travel (czerwono-białe logo), którą z czystym sumieniem mogę polecić. Poniżej kilka zdjęć z delty Mekongu.

Skuterowa moda nad Mekongiem


Dział z bananami

Targ na Mekongu

Targ na Mekongu

Targ na Mekongu

Skuterowy ruch uliczny

Młody mieszkaniec delty Mekongu

Charakterystyczne kable w miastach Wietnamu


środa, 2 stycznia 2013

Wietnamskie góry

Po dłuższej przerwie zamieszczam porcję zdjęć z ostatniego wyjazdu do Wietnamu i Kambodży. Zdjęcia zrobione zostały na północy Wietnamu - w okolicach Bac Ha oraz Sa Pa.
Tym, którzy planują odwiedzenie tych regionów, polecam poruszanie się skuterami, które bez problemu można wypożyczyć we wspomnianych miejscach. Ceny skutera z automatyczną skrzynią biegów w listopadzie 2012 kształtowały się na poziomie 3-5$ za dzień. Czasami skuter miał prawie połowę zbiornika paliwa więc nawet nie trzeba było tankować. Nie potrzeba żadnych dokumentów, kaucji itp.

Targ w Bac Ha odbywający się co niedzielę, gdzie można spotkać liczne grupy etniczne Hmongów zamieszkujące górzyste regiony Azji Południowo-Wschodniej

Na targu w Bac Ha handluje się od owoców przez mięso, ryby po żywe zwierzęta

Targ w Bac Ha

Kobiety z ludu Hmong


Tarasy ryżowe w okolicach Sa Pa

Tarasy ryżowe w okolicach Sa Pa


Okolice Sa Pa

Na targu w Bac Ha handluje się również ptakami

niedziela, 14 października 2012

Coco rum i reggae



Po Meksyku i Gwatemali dotarliśmy do Belize,które od północy graniczy z Meksykiem, a od południa z Gwatemalą. Jest to niewielki kraj zamieszkały przez 350 tysięcy mieszkańców, którzy jako jedyni w tym rejonie Ameryki Północnej posługują się językiem angielskim. Belize to dawna kolonia brytyjska – zresztą do tej pory jest monarchią z królową Elżbietą jako głową państwa.
Główna ulica Caye Caulker - jednej z setek wysepek Belize

Mieszkaniec Caye Caulker

Caye Caulker, Belize

Zachód słońca nad Morzem Karaibskim

Przed hotelem w Caye Caulker - wyspa ma 1,5 km szerokości więc na plażę zawsze blisko

Pelikany na Caye Caulker

Sklep mięsny na Caye Caulker

                Dlaczego udaliśmy się do Belize? Przede wszystkim dla rafy koralowej (drugiej co do wielkość po Wielkiej Rafie Koralowej w Australii) oraz setek malowniczych wysp zwanych cayes. Warto spróbować również lokalnej kuchni oraz wypić rum kokosowy – pycha.

Mecz koszykówki na Caye Caulker





środa, 3 października 2012

Panajachel i wulkany

Paręnaście dni bo odpoczynku na plaży w Zipolite kierujemy się  dalej na południe - do Gwatemali. Granicę przekraczamy w Las Champas ale takiej granicy jeszcze nie widziałem.Przejście graniczne znajduje się w środku targowej ulicy, gdyby nie szlaban, który przez miejscowych na motorach i rowerach po prostu omijany, to fakt wkroczenia do innego kraju byłby niezauważalny.

Granica pomiędzy Meksykiem i Gwatemalą - szlaban który widać to właśnie granica :)
Od granicy minibusem jedziemy bezpośrednio do niewielkiej miejscowości Panajachel. Po drodze pierwsze co rzuca się w oczy to strome wzgórza porośnięte lasem oraz gwatemalskie, kolorowe autobusy. Wydaje się, że każdy jest bardzo podobny do drugiego a jednak każdy ma inne kolory i ozdoby.

Gwatemalskie autobusy

Po paru godzinach docieramy do Panajachel. Ponad 11 tysięcy mieszkanców żyje wśród 3 wulkanów górujących nad jeziorem Atitlan. A wulkany rzeczywiście górują bo mierzą od 3000 do ponad 3500 metrów n.p.m. Dwa z wulkanów są nieczynne - San Pedro oraz Toliman natomiast jedyny czynny - wulkan Atitlan, ostatnio wybuchł w 1853 roku.

Wulkan Toliman o wschodzie słońca

Widok na wulkany Toliman i Atitlan, w dole chyba miejscowość San Antonio Palopo
Co mnie szczególnie urzekło w Panajachel? 90% kobiet chodzi ubranych w tradycyjne stroje tj. długie spódnice ozdobione wzorami oraz dopasowane kolorystycznie bluzki. Większość panów ubiera się zwyczajnie, ale i tak tworzy to niesamowity klimat choć, bądźmy szczerzy, Panajachel to miejscowość turystyczna (oczywiście nie na skale Paryża czy Rzymu ale jednak) i turystów na ulicach jest wielu, ale to nie zabiera temu miejscu oryginalności.
Co jeszcze można robić w okolicach Panajachel? Nauczyć się hiszpańskiego. Zwłaszcza w miejscowości San Pedro, po drugiej stronie jeziora, znajduje się dużo małych szkół hiszpańskiego które kierują ofertę głównie do obcokrajowców.

"Tylko Jezus może zmienić Twoje życie" - graffiti w okolicach Panajachel

Mieszkańcy Panajachel w tradycyjnych strojach

Gwatemalskie collectivo czyli lokalny środek transportu